Nie opłaca się kupować gier na PC, konsolowcy mają lepiej

Maksym SłomskiSkomentuj
Nie opłaca się kupować gier na PC, konsolowcy mają lepiej
{reklama-artykul}
Mam 32 lata. Doskonale pamiętam jak na przestrzeni ostatnich dwóch dekad wyglądał rozkwit branży gier w Polsce i jak kształtowała się odwieczna rywalizacja pomiędzy #pcmasterrace, a użytkownikami konsol. Konsolowcy podnosili argument o wygodnym, kanapowym, bezproblemowym graniu, bez konieczności instalowania gier. PCtowcy od zawsze powtarzali jak mantrę frazes, że konsole są może tańsze niż komputery, ale gry na konsole kosztują majątek. Mamy 2020 roku, a los zakpił osób grających na „blaszakach” w najgorszy możliwy sposób. Na konsolach można grać w zasadzie za darmo, a na komputerach… ach, szkoda gadać.

Jak zarobić na graniu w gry?

Zaczynając swój wywód chciałbym wyjaśnić kwestię zasadniczą. Jestem świadom tego, że to gracze korzystający z komputerów osobistych rozpieszczani są grami rozdawanymi za darmo. GTA V, Borderlands: The Handsome Collection, Civilization VI, Subnautica – to tylko niektóre przeboje, w które za sprawą akcji rozdawniczych samego tylko Epic Games zagrać mogą fani wirtualnej rozgrywki korzystający z PCtów. Wiem także doskonale, że istnieją niedrogie abonamenty pokroju Xbox Game Pass lub Origin Access, w ramach których uzyskać można tanio nielimitowany dostęp do wielu ciekawych tytułów. Mimo to chciałbym skupić się na sytuacji, w której gracz chce sięgnąć „tu i teraz” po jakiś gorący tytuł – świeżą produkcję AAA, czy też cokolwiek innego, na co tylko ma ochotę.

gta v
GTA V ma już 7 lat, ale wieść o udostępnieniu gry przez 7 dni za darmo przyjęto z kolosalnym entuzjazmem. | Źródło: Rockstar Games

Co robi gracz korzystający z komputera osobistego, aby sięgnąć po upatrzony przez siebie tytuł? To proste: udaje się na zakupy na Steam, Origin, do sklepu Epic Games lub dowolną inną platformę dystrybucji cyfrowej, aby kupić klucz do gry. Alternatywnie może poszukać klucza w tańszej opcji na G2A lub Allegro. Ceny nowych gier na PC na przestrzeni ostatnich lat gwałtownie poszybowały w górę. Wystarczy zerknąć na kwoty, jakie trzeba zapłacić za produkcje AAA. W dzisiejszych czasach kwota 249 złotych za premierową produkcję nikogo już nie dziwi. Oczywiście, trafiają się także tytuły wyceniane na 99 – 199 złotych, nie można o nich zapominać. Z kupowaniem gier na PC jest jednak zasadniczy problem.

Gry, które kupujecie na PC nie są Wasze

Będę to powtarzał do znudzenia: kupując grę na którejkolwiek z platform dystrybucji cyfrowej kupujecie tak naprawdę prawo do nielimitowanego czasowo użytkowania danej gry, przez nielimitowany czas. Nic więcej. Nie jesteście właścicielami zakupionych w ten sposób produktów cyfrowych. Jeśli w połowie czerwca 2020 roku Valve postanowi skasować platformę Steam i zwinąć swój biznes, nie odzyskacie ani jednej ze złotówek „wrzuconych” w zakup gry. Oto smutna rzeczywistość, do której doprowadziła wygoda graczy. To właśnie lwia część graczy uznała ten sposób dystrybucji za wygodniejszy. Producenci z kolei zwęszyli w nim świetny interes. Kupionych w ten sposób gier nie można odsprzedawać. Spróbujcie kupić nową grę na PC w pudełku, której nie trzeba przypisywać do żadnego konta i którą można potem odsprzedać. Powodzenia!

steam biblioteka
Trochę się tego nazbierało w bibliotece Steam przez parę lat… | Źródło: mat. własne

Gry na konsole są równie drogie, ale tylko w teorii

Od jakiegoś czasu jestem użytkownikiem konsoli Nintendo Switch. Ceny produkcji na konsole Nintendo są Wam zapewne doskonale znane, o ile interesujecie się jakkolwiek branżą gier. W telegraficznym skrócie: są drogie, choć zdarzają się oczywiście tańsze perełki. Gdy pierwszy raz przymierzałem się do zakupu tego urządzenia zerknąłem na ceny tytułów AAA i lekko ugięły się pode mną nogi. Myślałem jak PCtowiec: wydam 249 złotych na nową Zeldę, a na PC mam przecież tyle darmowych gier. Moim problemem było właśnie myślenie kategoriami #pcmasterrace. Błędne myślenie.

Przyzwyczajony do wszechobecnej dystrybucji cyfrowej zupełnie zapomniałem, że gry kupione na Nintendo Switcha można przecież… odsprzedać! Ba, można kupić przecież używaną grę za jeszcze niższą cenę, odsprzedać ją i… zarobić na tym parę groszy. Słowo daję, przypomniały mi się lata 90′, gdzie na odsprzedaży gier i wszelakiej maści elektroniki można było być parę złotych „do przodu”. Podam Wam prosty przykład: kupuję Pokemon Sword za 150 złotych (znalazłem dobrą okazję), kończę przygodę z tym tytułem, odsprzedaję grę za 170 złotych, bo znalazł się na nią kupiec. Gram w to co chcę, kiedy chcę i obracam w koło raz tylko zainwestowanym kapitałem. Rzecz jasna mogę kupić większą liczbę gier, ale jest to wynik mojego kaprysu. Kaprysu, który w dowolnym momencie mogę zmonetyzować – odsprzedając całą kolekcję.

Nintendo switch animal crossing
Nintendo Switch w edycji Animal Crossing. | Źródło: mat. własne

A co można zrobić z biblioteką gier na PC? Absolutnie nic. Mieć Przecież wszyscy jesteście świadomi tego, że w większość darmowych gier nawet nie zagraliście. Znam to doskonale, bo sam tak robię. Odbieram darmową grę, aby ta była przypisana do mojego konta „na kiedyś”. A kupione gry? Grę na PC kupuję może raz na rok z prostej przyczyny: szkoda mi pieniędzy na coś, czym się pobawię, a po jakimś czasie rzucę w kąt i nawet tego nie odsprzedam.

Epilog

Granie na komputerach osobistych stało się droższe od grania na konsolach, o ile ogrywać chce się na bieżąco najnowsze produkcje lub sięgać po pozycje, na które w danym momencie ma się ochotę. Do czasu, w którym nie nastąpi rewolucja prawa własności intelektualnej w odniesieniu do dóbr cyfrowych, pieniądze wydane na PC są pieniędzmi, których nigdy nie odzyskamy.

Ja w ramach protestu nie będę po prostu kupował gier na „blaszaka”. Zdaję sobie sprawę, że taka forma protestu może wielu z Was wydawać się śmieszna i zakrawać o kpinę, ale jeśli gracze pecetowi nie powiedzą kiedyś stanowczego „dość” antykonsumenckim praktykom dystrybutorów, to dla producentów gier zawsze już będą wyłącznie dojną krową, którą można traktować tak, jak chociażby Bethesda potraktowała kupujących Fallouta 76.

Źródło: inf. własna

Udostępnij

Maksym SłomskiZ dziennikarstwem technologicznym związany od 2009 roku, z nowymi technologiami od dzieciństwa. Pamięta pakiety internetowe TP i granie z kumplami w kafejkach internetowych. Obecnie newsman, tester oraz "ten od TikToka". Miłośnik ulepszania swojego desktopa, czochrania kotów, Mazdy MX-5 i aktywnego uprawiania sportu. Wyznawca filozofii xD.