G2A odpowiada na zarzuty i składa odważną deklarację

Maksym SłomskiSkomentuj
G2A odpowiada na zarzuty i składa odważną deklarację
G2A to platforma, za pośrednictwem której gracze z całego świata mogą kupić gry komputerowe, często w bardzo atrakcyjnych cenach. G2A nie sprzedaje bezpośrednio oprogramowania, a stanowi medium łączące sprzedawców kluczy z kupującymi. Serwis można śmiało porównać w tej kwestii z Allegro, Amazonem lub eBayem. Na przestrzeni ostatnich lat wkoło G2A narosło wiele kontrowersji i część osób uważa to miejsce (niekoniecznie słusznie) za szarą strefę świata gamingu.

Kilka dni temu informowaliśmy Was o zamieszaniu wkoło polskiej platformy G2A, które postanowiło wywołać kilku deweloperów. Przypominam, że twórcy gier niezależnych stwierdzili między innymi, że lepiej piracić gry, niż kupować je za pośrednictwem G2A. Jednym z zarzutów deweloperów było to, że tracą czas i pieniądze borykając się ze zwrotami pieniędzy za klucze sprzedawane na G2A, które są wadliwe i „czasem są pozyskiwane w nielegalny sposób”. Przedstawiciele G2A w odpowiedzi wydali bardzo długie oświadczenie, z którym z pewnością warto się zapoznać.

Przede wszystkim, opublikowano materiał wideo w prosty sposób wyjaśniający zasadę działania serwisu i tłumacząc skąd pozyskiwane są klucze sprzedawane przez różne podmioty na G2A. Wykazano, że jedynie niewielki ułamek wszystkich transakcji prowadzi do reklamacji ze strony kupującego. 1% doświadczeń kupujących jest negatywna – w 8% z tych transakcji (0.08% wszystkich transakcji, czyli 8 na każde 10 000) chodzi o niedziałające, klucze. To właśnie takie klucze reklamowane są często bezpośrednio u twórców gier. W 0.02% transakcji (2 na 10 000) dodane do biblioteki gry potrafią z różnych powodów zniknąć. Dużo to czy mało? Oceńcie sami.

Spółka G2A zapowiedziała, że jeśli twórcy niezależni dowiodą swoich strat finansowych wynikających z tytułu chargebacków, G2A zwróci im 10-krotność tej kwoty. Koszt pierwszych trzech niezależnych audytów mających na celu dowiedzenie wystąpienia owych strat pokryje G2A. To ciekawa deklaracja, gdyż G2A nie prowadzi bezpośredniej sprzedaży i z twórcami gier nie wiążą tej firmy żadne umowy.

Jednocześnie, przedstawiciele G2A podają, że zaledwie 8% sprzedawanych w serwisie gier stanowią produkcje typu indie (od twóców niezależnych). Według danych G2A, studio No More Robots, którego szef był jedną z osób kierujących oskarżenia pod adresem platformy, sprzedało tam zaledwie 5 sztuk najnowszej gry Descenders. Ewentualne straty nie mogły być więc znaczące. Przedstawiciele serwisu sugerują przy tym, że deweloperzy mogli chcieć na fali wywołanej przez siebie afery zrobić sobie darmową reklamę. Patrząc na to w jak wielu miejscach sieci ich cytowano… udało im się.

A jak jest Waszym zdaniem? Czy G2A zasługuje na taką opinię? Czy dalej uważacie, że G2A ponosi odpowiedzialność za działających tam sprzedawców? Nie wydaje się Wam, że rzucanie oskarżeń w stronę G2A przypomina trochę sytuację, w której serwis OLX mieszany byłby z błotem przez to, że korzysta z niego wielu oszustów?

Źródło: G2A

Udostępnij

Maksym SłomskiZ dziennikarstwem technologicznym związany od 2009 roku, z nowymi technologiami od dzieciństwa. Pamięta pakiety internetowe TP i granie z kumplami w kafejkach internetowych. Obecnie newsman, tester oraz "ten od TikToka". Miłośnik ulepszania swojego desktopa, czochrania kotów, Mazdy MX-5 i aktywnego uprawiania sportu. Wyznawca filozofii xD.